wtorek, 1 grudnia 2015

O naszyjnikach

W życiu większości chyba kobiet nadchodzi kiedyś taki okres, który nazwać by można "pragnieniem macierzyństwa". Nie ominął on i mnie. Matką chciałam być odkąd pamiętam, ale w pewnym momencie zaczęłam o tym myśleć całkiem serio. Włączając w to planowanie jak będzie to moje macierzyństwo wyglądało.

Zanim matką zostałam wiedziałam tylko jedno: chciałam swoje dzieci karmić piersią. Później, już kiedy byłam w ciąży, sprecyzowałam swoje plany, doszło do nich m.in. noszenie dziecka w chuście.

Karmienie piersią okazało się jednak niełatwym zadaniem. Nie uczono mnie tego w szkole, nie pokazano mi w życiu. Myślałam, a  nawet byłam stuprocentowo pewna, że wyjdzie samo. A jak nie wyjdzie to pielęgniarki pokażą. Otóż nie wyszło samo, pielęgniarki pokazały, owszem, jak zrujnować długie karmienie zalecając jako lek na wszelkie zło cudne silikonowe kapturki.

Karmienie pierwszego dziecka, mimo iż trwało ponad pół roku, określam jako totalną klapę, która jednak wiele mnie nauczyła. Wiedziałam, że na jednym dziecku nie poprzestanę, choć syn był tak absorbujący, że ponowną ciążę odwlekałam w czasie, jako coś niewykonalnego w danym momencie. W końcu jednak nadszedł odpowiedni czas i los obdarował nas córką. Już w ciąży przygotowałam się do karmienia. Wiedziałam - tak mi się zdawało - jakich błędów nie popełniać. Miałam receptę na wszystko.

Okazało się jednak, że nie na wszystko, mimo swojej uciążliwości dla pielęgniarek i mimo ich pochwał okazało się, że córka źle chwyta pierś, sprawiając mi z każdym karmieniem coraz potworniejszy ból. Karmić prawidłowo nauczyłam się...... z internetu.

Jakaż była moja radość, kiedy skorygowałam przystawianie do piersi i po 3-4 tygodniach okazało się, że ani mnie nic nie boli, ani nie jest to uciążliwe a córka w ciągu miesiąca powiększyła się o dodatkowy kilogram. Triumfowałam!!!

Do czasu jednak, bo około 3-4 miesiąca życia dziecka nie dało się nakarmić. Córka rozglądała się na boki, szarpała, denerwowała się, szybko kończyła, za chwilę była podenerwowana z głodu. Wszędzie czytałam: "taki wiek", "ciekawość świata wzrasta", itd itp. Nigdzie natomiast nie znalazłam porady jak sobie ułatwić. Karmienie w ciszy, nawet przy zgaszonym świetle aby wykluczyć bodźce - niewiele pomagało.

Ułatwienie znalazłam na forach i stronach zagranicznych. Już wiem, dlaczego kobiety w mniej ucywilizowanych plemionach noszą na szyjach wielkie korale i inne ozdoby. Nie tylko dla urody. Ten mały detal przykuwa uwagę karmionego wierciuszka i pomaga mu spożyć posiłek w spokoju. Dziecku twarz matki już się znudziła, rączki ma coraz sprawniejsze, chwyta więc taką ozdobę i próbuje ją poznać.

W tym właśnie celu zrobilam swój pierwszy szydełkowy naszyjnik. Miał misiaczka jako wisior, teraz jest elementem biżuterii mojej córki. W swoim czasie zdobił mój dekolt i przykuwał uwagę kruszyny.

Naszyjniki, które robię są z nielakierowanych drewnianych kulek oraz z bawełnianych nici. Są to naturalne materiały. Używam takich dlatego, iż wydają mi się zdrowsze i bezpieczniejsze dla dziecka. Ponadto stanowią dodatkowe bodźce dla maluchów, które biorą wszystko do buzi i tym sposobem poznają świat. Naszyjniki świetnie sprawdzają się także jako obiekt zainteresowań malucha noszonego w chuście z przodu.

Moim zdaniem - fajna rzecz. Dlatego robię je bez opamiętania.

Pozdrawiam

Ogee

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz